Ponad dwie trzecie wytwarzanej w Chinach energii powstaje w wyniku spalania węgla. Konieczność redukcji emisji CO2, proces unowocześniania gospodarki, rozwój motoryzacji czy też niewydolność branży górniczej zmuszają jednak chińskie władze do redukcji znaczenia węgla i nadania priorytetu innym surowcom. Wobec niewystarczających własnych zasobów ropy naftowej, a zwłaszcza gazu ziemnego, Chiny przeznaczają miliardy dolarów na zapewnienie sobie niezakłóconego dopływu tych dwóch surowców. Obecnie dostarczają one odpowiednio niecałe 20 oraz 3 proc. wytwarzanej w Chinach energii. Wiąże się to jednak z narastającym uzależnieniem od importu, co jest złem koniecznym, ale trudnym do przełknięcia dla przypisujących szczególne znaczenie bezpieczeństwu energetycznemu chińskich włodarzy.
Tymczasem niewykluczone, że remedium na energetyczne bolączki Chin znajduje się głęboko pod ich powierzchnią. Wielkie nadzieje budzą zasoby gazu łupkowego, który od niedawna wywołuje olbrzymie zainteresowanie na całym świecie, również w Polsce. Według tegorocznych szacunków Energy Information Agency chińskie zasoby możliwego do pozyskania gazu sięgają 36,1 bln m3 - są zatem największe na świecie (o połowę większe od amerykańskich) oraz 10-12 razy większe od źródeł konwencjonalnych. Porównanie z zasobami amerykańskimi nie jest bezzasadne, gdyż to Amerykanie pokazali, że wydobycie gazu łupkowego może być opłacalne i może umożliwić znaczącą odmianę sytuacji energetycznej. W ostatnich latach Chińczycy chciwym okiem spoglądali na drugą stronę Pacyfiku, gdzie dzięki gazowi łupkowemu Stany Zjednoczone przeobraziły się z budującego kolejne terminale LNG importera w samodzielnie zaspokajającego swoje potrzeby gazowego potentata.
Sukces USA zachęcił chińskich decydentów do działania, jednak jak powtarzają chociażby studzący polski entuzjazm eksperci, obecność zasobów gazu łupkowego to jedno, ale jego wydobycie to zupełnie inna sprawa. Podstawowym problemem jest brak doświadczenia chińskich firm – a tylko one mogą starać się o uzyskanie koncesji na poszukiwanie i wydobycie surowca. Próby dostania się do złóż podejmowane były już od pewnego czasu. W wielu chińskich prowincjach prowadzone są liczne odwierty, a tu i ówdzie rozpoczęto na niewielką skalę wydobycie, jednak brak wymaganej wiedzy, ekspertów i odpowiednich technologii powoduje, że działania te dokonywane są niezbyt efektywnie, nierzadko wręcz po omacku.
Wobec niewystarczających kompetencji chińskich firm, szansę na pokaźne zarobki, a zarazem uzyskanie możliwości przedostania się na chroniony przed obcymi firmami chiński rynek energetyczny zwietrzyły amerykańskie koncerny. W 2009 r. przebywający z wizytą w Pekinie Barack Obama zawarł porozumienie o współpracy z Chinami w sektorze energii alternatywnej, dotyczące również gazu łupkowego. Za nim popłynęły wizyty przedstawicieli firm, geologów i ekspertów, konferencje naukowe, etc., jednak szybko okazało się, że z amerykańskiej gotowości do współpracy korzystają przede wszystkim chińscy potentaci.
Nadzieje Amerykanów na wejście do Chin spaliły na panewce, porozumienie ułatwiło natomiast chińskim koncernom działania w USA. Dzięki politycznemu zielonemu światłu PetroChina za 5,4 mld dolarów zakupiło udziały w złożach należących do Encana Corp., a CNOOC za łącznie ponad 1,6 mld dolarów pozyskało jedną trzecią udziałów w eksplorowanych przez firmę Chesapeake złożach gazu łupkowego położonych w Teksasie, Colorado i Wyoming. Chińczycy przepłacili, ale cena stanowiła czynnik drugoplanowy, celem było pozyskanie know-how. Transakcje oznaczają całkowitą odmianę amerykańskiej polityki - zaledwie sześć lat temu, w wyniku politycznej decyzji Waszyngtonu, zablokowano próbę kupna przez CNOOC amerykańskiej firmy naftowej Unocal.